Rozmowa z Władysławem Kozakiewiczem – polskim lekkoatletą, mistrzem olimpijskim odznaczonym m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Jak wygląda powszedni dzień Mistrza?
W zasadzie całkiem zwyczajnie – praca, dom i trochę ruchu. Wstaję o 6.30, idę na półgodzinny spacer z psem, następnie poranna toaleta, kubek kawy i jazda do pracy, bo jestem jeszcze za młody na emeryta, a poza tym bardzo lubię swoją pracę nauczyciela WF-u.
Po przyjściu do domu około godziny 15 siadam na maszynę do wiosłowania i oglądając Eurosport wiosłuje, od jednej do dwóch godzin. Wieczorem lekka kolacja i telewizja! Weekendy wyglądają nieco inaczej – najczęściej leniuchowanie i zajęcia domowe lub też kino wraz z żoną.
Jest Pan autorem jednego z najsłynniejszych gestów w historii. Czy jego wykonanie zaplanował Pan wcześniej, czy też zadziałały emocje?
Był to gest spontaniczny, lecz jednocześnie siedziało w głowie coś buńczucznego, aby odpowiedzieć Rosjanom za gwizdanie na mnie. Kiedy skoczyłem wysokość, która dawała mi złoty medal, już w powietrzu – po pokonaniu poprzeczki i spadnięciu na zeskok – ręce automatycznie złożyły się do polskiego gestu (za wszystko, co nam Polakom i mnie również zrobiliście!).
Jak to wydarzenie wpłynęło na Pana życie?
No cóż, wiele się zmieniło… Byłem najpopularniejszym sportowcem na świecie i bohaterem w Polsce, ale również miałem przeciwników w Polskim Związku Lekkiej Atletyki, którzy za to rzucali mi kłody pod nogi i dyskwalifikowali za wymyślone przewinienia. Aż w końcu wyjechałem w 1985 roku na zawody do Hanoweru, oficjalnie na paszporcie służbowym i bilecie z PZLA. Jednak po zawodach zostałem zdyskwalifikowany i odwołany z następnych zaplanowanych zawodów, gdyż zarzucono mi, że wystartowałem bez zgody Związku. Kazano mi wracać. Siedząc w hotelu, zastanawiałem się, co robić. Nie miałem najmniejszej możliwości wsiąść do samolotu bez biletu, a mój był tylko w jedna stronę. W 1985 roku nie było komórek, aby sobie zadzwonić i dowiedzieć się co się stało. Kiedy więc udało mi się dodzwonić do Polski, do PZLA i dowiedziałem się o mojej dyskwalifikacji, zdecydowałem, że przeczekam parę dni i może sytuacja się uspokoi. No i czekam aż do dzisiaj.
Mieszka Pan na stałe w Niemczech, czy jest Pan tam kojarzony jako sportowiec?
Tak, już po dwóch tygodniach klub hanowerski przyjął mnie w poczet swoich zawodników (niemiecka prasa rozpisywała się o mojej sytuacji – o tym, że zostałem zdyskwalifikowany i znajduję się w Hanowerze bez możliwości powrotu do kraju ze względu na grożące mi tam represje). Tak właśnie było: nagle uznano mnie za zdrajcę, zabrano mi moje całe mienie, a moje zadłużenie podatkowe nagle urosło do horrendalnej wysokości, mimo że przed wyjazdem nie miałem żadnych zaległości w urzędzie skarbowym. Od tego czasu mogłem startować jako Polak w niemieckim klubie, tak jak dziś robi Robert Lewandowski. Teraz po wielu latach już nie mam tej popularności za granicami Polski i rzadko kto kojarzy mnie tu ze sportem.
Choć na co dzień mieszka Pan pod Hanowerem, często odwiedza Pan rodzinny kraj – czy seniorzy niemieccy różnią się od seniorów polskich?
Bywam w Polsce często na zaproszenia z różnych okazji. Co do seniorów to różnica jest widoczna, lecz pomału się zaciera, ponieważ polscy seniorzy zaczynają żyć aktywniej. Wprawdzie nie mają jeszcze takich możliwości jak seniorzy niemieccy, którzy otrzymują więcej dotacji.
Jaki jest Pana sposób na dobrą formę?
Nie mam sposobu na dobrą formę, lecz wiem, że jeśli się więcej ruszam, jestem bardziej aktywny i chce mi się żyć aktywniej. Więc się ruszam i jestem z tego dumny i szczęśliwy, bo nie potrafię siedzieć bezczynnie i gnuśnieć!
Jak wygląda kwestia ekologii i segregacji śmieci w Pana najbliższym otoczeniu?
Odkąd zamieszkałem w Niemczech – a minęło już 30 lat – widziałem, że Niemcy wszystko segregują. Na początku śmiałem się z tego, ale segregowałem. Teraz już wiem, że oni mieli rację. Mamy w domu kontener na plastiki, na papier, na szkło, na resztki odpadów domowych. Są również specjalne place, gdzie wywozi się ogrodowe odpady zielone, które są przetwarzane na naturalny nawóz.
Skąd pomysł na publikację książki dla seniorów?
Pomysł powstał po tym, jak na spotkaniu z seniorami zachęcałem ich do aktywności i pokazywałem parę ćwiczeń do samodzielnego wykonania w domu. Po ich zakończeniu miałem mnóstwo pytań o szczegóły, bo uczestnicy zapominali, jak wykonywać poszczególne ćwiczenia. Odpowiadałem, że na pewno w księgarniach są książki na ten temat! Jednak kiedy poszedłem do jednej z nich i sam chciałem coś znaleźć, okazało się, że były tam tylko książki nt. fitnessu, siłowni, body buildingu, biegania, a nic dla zwykłych ludzi, którzy chcieliby żyć trochę aktywniej (choć ich kolana i stawy bolą). Postanowiłem więc sam napisać taką książkę w sposób jasny i przejrzysty dla wszystkich.
Co chciałby Pan przekazać naszym czytelnikom?
Nie ważne jest, jak się ruszają i w jakim są wieku. Każdy sam decyduje o swoim zdrowiu. Nie patrzcie na młodych, bo ten czas już nie wróci. Jesteśmy seniorami i powinniśmy myśleć, jak przeżyć następne 30-40 lat w jak najlepszej formie!